Pewnego chłodnego popołudnia po pracy postanowiłem znów zasiąść do League of Legends po paru tygodniach nieobecności. Oczywiście umiejętności są, platynowa ranga wciąż widnieje nad moim bohaterem, a ja znów zadaje sobie pytanie — dlaczego gram w tę znienawidzoną przeze mnie grę? Rozwiewając te myśli obok moich wrogich kompanów w jungle, ponownie wybieram Vi i ruszam w bój. Dwa wygrane mecze z rzędu, dobre statystyki oraz fajny team z ciekawą kompozycją wywołują u mnie uśmiech na twarzy... do czasu następnej gry. W tym przypadku słynny film "O jeden most za daleko" to nic w porównaniu z moimi następnymi grami. Ból, cierpienie, bycie zwyzywanym — to wszystko czekało mnie w następnych dwóch potyczkach rankingowych, po których ponownie odinstalowałem League of Legends. Znów zostałem sam na sam z pytaniem: Marcel, dlaczego Ty to sobie robisz?
Zacznijmy od początku...
Co tak naprawdę wydarzyło się w tych dwóch spotkaniach? Moja nieustraszona Vi ponownie wyruszyła do lasu, aby straszyć niespodziewanymi atakami i wspomagać sojuszników. Niestety, ale po moim pierwszym nieudanym zejściu na bota, miałem wokół siebie dwóch pomocników, czyszczących moją jungle. Mowa tutaj dokładniej o Vayne i Blitzcrank'u — to serio dobre duo do lasu, a stwierdzam to po tym, jak zupełnie nic nie mogłem im podebrać. Losy dalszej historii raczej są wam znane i domyślacie się, jakie jest zakończenie.
Druga gra była za to jeszcze ciekawsza, ponieważ po ostrej kłótni przy wyborze postaci, obaj Panowie postanowili roztrzygnąć między sobą, kto jest większym... "zabawiaką" na Summoners Rift, prześcigając się w ilości śmierci pod towerem przeciwnika. Ręce opadły mi jak nigdy dotąd, bo w błyskawicznym tempie moje pozytywne odczucia z rozgrywki zostały zaprzepaszczone przez ludzi, kompletnie niezainteresowanymi wygrywaniem meczów.
Po stanowczym stwierdzeniu: „Nigdy nie wrócę do Ligi”, nie minęło dużo czasu, zanim poczułem ochotę ponownie poczucia dreszczyku emocji związanego z walką drużynową, zagrania moją ukochaną Vi i po prostu dobrej zabawy w grach ARAM, wraz z moimi przyjaciółmi. I tak oto zainstalowałem League of Legends po raz setny na swoim komputerze, myśląc – i mocno wierząc – że tym razem będzie inaczej. Tyle, że tak nigdy nie będzie...
Wkrótce po kilku fajnych grach w trybie ARAM, wracam tam, gdzie zacząłem, tym razem z moim dobrym kumplem na topie: haruję całym sercem dla naszego zespołu i bez zamiaru zaprzestania, dopóki nie wbiję najwyższej rangi.
Nie zrozumcie mnie źle, dobrze się bawię, przynajmniej przez większość czasu, kiedy gram w tę grę, o ile moi gracze z alei nie zaczynają od brutalnych wyzwisk w ramach przywitania i nie karmią przeciwnika fragami. Tak naprawdę nie mogę powstrzymać się od zachodzenia w głowę, co jest takiego w League of Legends, że zawsze wracam do gry, pomimo obietnic, które sobie składam? Nie wątpię, że wielu z Was podziela to samo zdanie, więc dołączcie do mnie w tej podróży, w której staram się rozwikłać tajemnicę produkcji Riot Games i jej zniewalającego wpływu na ludzką psychikę.
Początki z League of Legends
Moja historia z produkcją Riot Games zaczęła się jeszcze wtedy, kiedy Cho'gath był postrachem każdej pozycji, a xPeke doprowadził do rozpromowania Kassadina swoim backdoor'em. Chociaż byłem ogromnym noobem, a nauka gry przychodziła mi strasznie topornie, tak nigdy się nie poddałem i w pewnym momencie nawet aspirowałem, aby zostać pro graczem — spokojnie, tylko w mojej głowie.
Od samego początku intrygowała mnie rozgrywka, w której to ja byłem centralnym ogniwem i dlatego nigdy nie grałem na innej pozycji niż jungle'a. Oczywiście próbowałem, jednak kooperacja na bocie to nie moja bajka, oczekiwanie na najmniejszy błąd przeciwnika na midzie również, a top? Tam widziałem już chyba zbyt wiele i pomimo braku umiejętności, Renekton w moich rękach bez dużego skilla nieustannie byłby zabójczy. Dlatego wybór padł na las i od 2012 roku nieustannie moim podstawowym wyborem jest Vi. Strażniczka z Piltover była oraz nadal jest moim odkryciem, dzięki któremu byłem nieraz w stanie wbijać diamentowe rangi.
Podczas tej długiej drogi nie raz miałem ochotę porzucić grę, ale nie ze względu na toksycznych ludzi, balans gry, czy problemy ze zmianami, a brak wystarczających umiejętności, aby aspirować na jednego z lepszych junglerów. Po niesamowicie długiej harówce w pogoni za gwiazdami i sięganiu po księżyc, uzależniłem się i nie było odwrotu. Miałem nowy cel w głowie: Diament. Jak dotąd w każdym sezonie wspinałem się przez piekło srebra i złota, a niestety nie posiadałem znajomych, którzy mogliby mnie trochę wspomóc. To po pewnym czasie doprowadziło mnie do nieustannej karuzeli:
- Na początku wspinaczki czuję, że mam wszystko w swoich rękach
- Po paru zwycięstwach okazuje się, że ciągle gram w gry z entuzjastycznymi lub pogrążanymi w żałobie graczami za sprawą systemu promocji
- Parę porażek sprawia, że ponownie gram parę meczów, aby odrobić kolosalne straty LP
- Chęć odinstalowania gry
- Mała przerwa od LoL'a
- Powtórz to 10x
Mój dziwny związek z League of Legends
Kiedy wreszcie udaje mi się osiągnąć cel, mogę udać się na nierankingowe gry lub ARAMY ze znajomymi, jednak po paru godzinach odczuwam dziwną pustkę... Z dalekich zaświatów gry rankingowe znów mnie wzywają, aby podnosić swojego skilla, podtrzymać umiejętności lub poczuć ten dreszczyk emocji. To kłamstwo! Woła druga część mojej półkuli, niestety bezskutecznie. Indywidualista, Ja, ponownie wkraczam w wir solo kolejek, brutalnie obrywając toksyczną i grobową atmosferą graczy. Zgadnijcie, kto znów odinstalowuje LoL'a.
Czy League of Legends jest po prostu zbyt uwodzicielskie?
Do dziś nie do końca rozumiem, co takiego jest w League of Legends, że tak mnie wciąga, mimo że obiecuję sobie za każdym razem po odinstalowaniu gry — TO KONIEC. Czasami jest to nowy tryb gry, nowa skórka dla mojej głównej postaci lub po prostu dreszczyk emocji, który sprawia, że myślę — „tym razem będzie inaczej, jestem teraz dojrzalszy i poradzę sobie z przeciwnościami losu”. To wszystko znika, gdy tylko postawię stopę na Summoner’s Rift i od razu wracam do myślenia, jaki miałem pomysł na siebie kilka chwil przed usunięciem gry ostatnim razem.
Naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, czy jestem uzależniony od tej gry, czy też jest to naprawdę najlepsza gra na rynku, zawierająca wszystko, czego potrzebują gracze lubujący się w tym gatunku gier. League of Legends oferuje ekscytującą pętlę rozgrywki, misternie zaprojektowaną walkę, dostępne elementy kosmetyczne i miejsce na doskonalenie się. Dla mnie jest to po trochu jedno i drugie, ale naprawdę wierzę, że "Liga Legend" charakteryzuje się najlepszą powtarzalnością ze wszystkich dostępnych gier, i jest w niej miejsce zarówno dla graczy rywalizujących, jak i zwykłych.
Jeśli doszliście do tego momentu, to pewnie nie zdziwię was, jak zaraz powiem, że kolejny raz usiądę do League of Legends, zagram parę rankingowych gier, a następnie zwolnię trochę miejsca na dysku. Tak to już chyba musi być...